czwartek, 21 lipca 2016

[17] Wydarzenie: Piszę, bo pisanie jest mi pisane ;)

Moi Drodzy!

Pisanie jest dla wielu jak powietrze. Dla mnie właśnie tak jest.
Piszę, bo chcę, piszę, bo muszę, piszę, bo litery mnie pociągają.
Była już poezja ... i jeszcze będzie, ale teraz chcę podzielić się z Wami czymś innym.
Napisałami przygotowałam do druku "Przewodnik po wydarzeniach Poznańskiego Czerwca '56 roku".
To opracowanie, które chcę polecić każdemu.
Już jutro więcej informacji i zaproszenie do wspólnego działania :)

czwartek, 16 czerwca 2016

[16] Recenzja: Eric A. Mayer "Podręcznik CSS. Eric Mayer o tworzeniu nowoczesnych układów stron WWW.


Jeśli kiedyś zastanawiałeś się jak stworzyć stronę www to na pewno przeglądałeś różne serwisy internetowe. Tak było i ze mną. Zaczynałam od oglądania stron, podglądania ich kodów źródłowych, w końcu rozpoczęłam przygodę z interaktywnymi kursami programowania codecademy.com. Przeszłam HTML, potem CSS. Dowiedziałam się też, że jeżeli zapał po miesiącu nie mija to warto go wspomóc również literaturą. Tak też się stało.

Książka Erica Meyera wprowadza czytelnika w tajniki CSS 3 w sposób bardzo przystępny i opisowy. Każdy rozdział opatrzony jest licznymi zrzutami ekranowymi i przejrzystymi przykładami. „CSS” najsłynniejszego eksperta w tej dziedzinie stanowi przegląd najbardziej potrzebnych narzędzi, selektorów, liczne porady i techniki rozmieszczania elementów na stronie oraz liczne sposoby na tworzenie efektownych i efektywnych układów oraz zasady formatowania tabel pod www. 

To wszystko opakowane w estetyczną formę wprowadza zastosowanie CSS3 w połączeniu z HTML5.

Wśród narzędzi autor wspomina zarówno o narzędziach wspomagających pisanie kodu CSS jak i o arkuszach stylów przeznaczonych do tworzenia narzędzi. I tak omawia kolejno: Fireburg, paski narzędzi Web Developer oraz Internet Explorer Developer Toolbar, XRAY, Selectoracle, diagnostyczny arkusz stylów oraz skrypt IE9.JS.

W książce znajdziemy również opisy licznych technik rozmieszczania elementów na stronie, np. clearfix, układ z fałszywymi kolumnami, układy dwu- i trzykolumnowe, One True Layout, Holy Grail, układy oparte na jednostce em, płynne siatki czy też kleiste stopki. Ciekawie przedstawione są także sposoby ukrywania elementów i usuwania ich poza ekran. W sposób bardzo prosty Meyer wprowadza czytelnika w metody definiowania tła elementów: body i html w języku XHTML, opisuje wiele efektów CSS, np. wyskakujące okienka CSS, tworzenie nieregularnych kształtów na stronie, zaokrąglanie rogów, Sliding Doors, Liquid Bleach, no i oczywiście tabele i ich formatowanie za pomocą CSS.

Książka na pewno nie do przeczytania jednym tchem, raczej tak jak tytuł głosi – podręcznik – do trzymania pod ręką i stopniowego wnikania w jej stronice. Jest to o tyle łatwe, że każdy opis w pracy Meyera stanowi niezależną część, można więc wyjmować z książki to, co jest nam w danej chwili potrzebne.

Jestem na jej początku przygody, co oznacza, że czeka mnie jeszcze wiele godzin z książką i komputerem razem.

czwartek, 17 marca 2016

[15] Recenzja: Eric-Emmanuel Schmitt „Dziecko Noego”



„Twój ojciec cię kocha, Joseph. Może kocha cię źle albo w sposób, który ci się nie podoba, jednak kocha cię, jak nigdy nie będzie kochał nikogo innego i jak nikt inny nigdy nie będzie cię kochał.”
"Dziecko Noego" Eric-Emmanuel Schmitt
Melancholia. Jeśli jesteś w nastroju refleksyjno-melancholijnym to ta książka jest dla Ciebie. I nie – nie jest to kolejne dzieło opowiadające po prostu o czasach wojny i eksterminacji Żydów. Właściwie jest tu zupełnie coś innego. Świat widziany oczami małego chłopca nie jest przesiąknięty obozami, zbrodniami, jest natomiast światem, w którym ukazany jest inny obraz prześladowań. 

Eric-Emmanuel Schmitt zatrzymał w oczach dziecka moment wkroczenia Niemców do Brukseli i los, który po prostu trudno było zrozumieć. Siedmioletni Joseph Bernstein trafia najpierw pod opiekę zamożnych chrześcijan, gdzie czuje się doceniony, odkrywa w sobie, w tym innym świecie, arystokratę. Gdy jednak sytuacja staje się niebezpieczna dla chłopca hrabina de Sully oddaje malca pod opiekę księdza. Joseph z fałszywymi papierami trafia do sierocińca, w którym ukrywało się już wielu małych Żydów. Patrząc po latach na swe przeżycia Joseph wspomina jak pomimo tego, iż uczył się religii żydowskiej, obrządki chrześcijańskie, które odprawiali dla zachowania pozorów, wpływały na jego zachowania. Wspomina zachowanie księdza Pons, który mimo tego, iż był katolikiem walczył o przetrwanie tradycji żydowskiej. Stał się zresztą dla Josepha Noem, bo niósł nadzieję wszystkim tym, którzy jej potrzebowali. Nadzieję zawartą z jednej strony w realnej pomocy, a z drugiej w tworzeniu kolekcji. Kolekcji rzeczy zagrożonych zapełniając swoją arkę.

Kreacje Josepha, Mademoiselle Marcelle i ojca Pons wywarły na mnie ogromne wrażenie. Joseph – dziecko, które jest chłonne i jest gotowe przyjąć postawę osób stających się dla niego ostoją bezpieczeństwa i autorytetem jednocześnie wypierając się swych korzeni, Mademoiselle Marcelle – kobieta walcząca w konspiracji z Niemcami z niespotykaną stanowczością i bezwzględnością oraz ojciec Pons – Noe niosący nadzieję, dający każdemu możliwość zachowania własnej religii, własnego stylu życia, bo jak mówi „religia nie jest ani prawdziwa ani fałszywa proponuje tylko pewien sposób życia”.

Wydawać by się mogło, że walka o wymierające wartości jest walką z wiatrakami, jednak Noe i jego 'dziecko' temu zaprzeczają. Nadzieja mieszka wszędzie tam, gdzie są ludzie gotowi pomagać, bez względu na wyznanie, poglądy polityczne czy też inne różnice. Schmitt w sposób mistrzowski opowiada nam o różnorodności, tolerancji i wiecznym poszukiwaniu tożsamości. To od nas w dużej mierze zależy co z obecnego świata pozostanie, co postanowimy uratować „zakładając kolekcję”.

poniedziałek, 14 marca 2016

[14] Recenzja: Izabela Sowa „Herbatniki z jagodami”

„Prawdziwa pewność to tyko króciutka chwilka, która pojawia się albo i nie. Ale kiedy wreszcie ją poczujesz, będziesz już wiedzieć, czego naprawdę chcesz i i na czym Ci zależy”
„Herbatniki z jagodami” Izabela Sowa

„Herbatniki z jagodami” to trzecia część owocowej trylogii Izabeli Sowy. Ostatnia część i niestety trochę rozczarowująca. Niby lekka, ale taka jakby o niczym, w sam raz na wakacje, albo wieczór zapomnienia.

Bohaterką książki jest trzydziestoparoletnia Jagoda – psycholog pracująca w Krakowie w prężnie rozwijającej się korporacji zwanej FIRMĄ. Prowadzi ustabilizowane życie, ma chłopaka i kaktusa. Całe jej życie podporządkowane jest jednak zasadom panującym w korporacji. Wszechobecna indoktrynacja, wymagane dążenie do doskonałości nie jest jednak przeznaczeniem Jagody. Nie poddaje się filozofii FIRMY i przez zachowanie zdrowego rozsądku i zachowanie resztek prywatnego czasu dla samej siebie oraz „życzliwą koleżankę” zostaje wysłana na urlop bezpłatny. Paradoksalnym jest fakt, że nie słuchając jej racji na ów urlop wysyła ją Bartek – dyrektor personalny, a zarazem mężczyzna jej życia. A wszystko to przez wróżkę…

Pewnego dnia paczka znajomych z pracy wybrała się do wróżki, bo tania i właśnie wtedy dowiaduje się, że jej życie zmieni się radykalnie i w dodatku czeka ją operacja głowy. Wszyscy śmiali się i patrzyli na wróżby z przymrużeniem oka. Jednak gdy następnego dnia zostaje przedwstępnie zwolniona, bo tak można odczytywać wysłanie na urlop bezpłatny, nie bardzo wie co ze sobą zrobić. Dotychczas korporacja wypełniała cały jej czas. Snując się z kąta w kąt postanawia pojechać do ojca na prowincję. Powrót do rodzinnego miasteczka oraz wizyta na zdezelowanym basenie sprawia, że trafia na pogotowie z raną głowy. Pozszywana i zaopiekowana przez zupełny przypadek rozpoczyna tam pracę, najpierw jako kierowca, w zastępstwie, a następnie jako psycholog, co prowadzi do odkrycia przez Jagodę prawdziwego sensu życia. Nabiera dystansu do pracy i długoletniego i jak się okazuje nic nie znaczącego związku. I udaje jej się to. Bolek, Rysiek, nietypowa Julka (urodzona jako Julian), Maciek i inni pracownicy pogotowia oraz pacjenci szpitala sprawiają, że w życiu Jagody zamiast dotychczasowej rutyny i przylepionego korporacyjnego uśmiechu pojawiają się prawdziwe relacje. Czy otrzymując nieoczekiwanie propozycję powrotu do FIRMY i to na kierownicze stanowisko przyjmie ją? I co stanie się z całym jakże szczerym i malowniczo przedstawionym personelem pogotowia? No i co może spowodować gra w karty? Kim są tytułowe herbatniki? Tego dowiecie się już czytając książkę.

W powieści Sowy znajdujemy optymistycznie i z humorem pokazane sylwetki ludzi, które mówią nam, że stereotypy nie są dobrym doradcą w ocenie innych. Dopiero spędzając z kimś czas jesteśmy w stanie trochę go poznać, trochę, bo aby człowieka poznać tak naprawdę trzeba z nim beczkę soli zjeść. A czy można poznać siebie? Czy stając przed wyborem pomiędzy prawdziwym życiem, a jego nędzną namiastką będziemy potrafili dokonać właściwego wyboru? Jagoda go dokonała i w dodatku odkryła czego pragnie i na czym jej zależy.

„Herbatniki z jagodami” są smaczne i misternie upieczone. Z odrobiną prawdy o życiu na prowincji, ale i przerysowanych sylwetek ludzi. Znajdują się tu również zaskakujące przyprawy. Warto spróbować, szczególnie wieczorem. Można konsumować nawet tuż przed snem.

czwartek, 10 marca 2016

[13] Recenzja: Cardula Schurig „Drei ist einer zu viel”


„Phantasie ist wichtiger als Wissen, denn Wissen ist begrenzt”
„Wyobraźnia jest ważniejsza od wiedzy, ponieważ wiedza jest ograniczona.”
Albert Einstein 


Zawsze lubiłam wyzwania. A to stanęło przede mną dwa tygodnie temu. Gdy otrzymałam „Drei ist einer zu viel” pomyślałam sobie, że to jakaś pomyłka. Ja i niemiecki? Przecież dopiero co zaczęłam się go uczyć. Ponieważ jednak uważam, że książki są do czytania westchnęłam ciężko i zabrałam się za stronice pokryte niemieckim tekstem. Gdy otwierałam książkę w myślach pojawiły się słowa „zwei ist einer zu viel”- tak, dwoje to o jedno z nas za dużo. W tym pokoju nie było dotąd niemieckiego i trudno mi się do nowego języka przekonać.

Krótkie opowieści znajdujące się w książce Corduli Schurig w sposób bardzo plastyczny, a zarazem prostym językiem (jak podaje wydawnictwo, poziom A1) opowiadają historię dwóch przyjaciółek Nadji i Pii, w życie których wkracza bardzo sympatyczny wokalista i gitarzysta. Zabawne perypetie, z wieloma podpisywanymi rzeczownikami i czasownikami ilustracjami sprawiają, że nawet nastawiony nieprzychylnie językowo nastolatek uśmiechnie się pod nosem i nie zauważy kiedy przejdzie na kolejny poziom językowy, w którym już łatwiej o „lubienie”.

Historia przyjaciółek urozmaicana perypetiami związanymi z gotowaniem, piosenkami Robbiego, smutkiem, czy wręcz fochem związanym ze strasznym przeżyciem braku czasu Nadji dla Pii prowadzi nas niepostrzeżenie do … No właśnie. Przekonajcie się sami, czy „babski dzień” poprawi stosunki między przyjaciółkami? Czy może okaże się, że „szczęścia” chodzą trójkami? I jaką rolę odgrywa pies?

Ta krótka książeczka (tylko trzydzieści osiem stron tekstu) została poszerzona o ćwiczenia, które pozwalają sprawdzić samego siebie. W dodatku, jeśli nie ufamy jeszcze własnej fonetyce niemieckiej możemy skorzystać z załączonej do książki płyty i śledząc wzrokiem tekst słuchać płynnego niemieckiego akcentu.

Spróbujcie – bez obaw – tekst prosty i zapewne lepszy od typowego podręcznika. Przymknijcie oczy doskonałości i pozwólcie ponieść się wyobraźni, bo to ona sprawi, że zobaczycie w niemieckim coś więcej niż tylko gramatykę i nie zawsze przyjemne dla ucha dźwięki.

poniedziałek, 7 marca 2016

[12] Recenzja: Izabela Sowa „Cierpkość wiśni”

„Jeśli Cię wszędzie wożą, to przestajesz chodzić, bo nie musisz używać nóg. A potem to już nie możesz, nawet jeśli chcesz.”
„Cierpkość wiśni” Izabela Sowa 

„Cierpkość wiśni” to druga część owocowej trylogii Izabeli Sowy, do której wracam od czasu do czasu. Dlaczego? Ano dlatego, że gdy świat usuwa się spod stóp, gdy brak sił na walkę z wiatrakami człowiek chce poczytać, że to normalna kolej rzeczy, że tak po prostu jest, i że potem czeka go taki czy inny happy end. Ale do rzeczy. 

Wiśnia czyli Wisława (chyba nie trzeba tłumaczyć po jakiej Wisławie otrzymała imię) to młoda osóbka, która stoi u progu dorosłości. Właśnie, wraz z tłumem innych szczęśliwych absolwentów liceum, rozpoczyna naukę na jakże prestiżowym Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Już od początku widzimy, że temat nie będzie analizowany na poważnie, bo zarówno nazwy kierunków studiów (SNOB – Skuteczne i Nowoczesne Opowiadanie Bredni, PAPKA – Pierwszorzędne i Aktywne Plecenie Kosmicznych Andronów), jak też zachowania studenckiej gawiedzi zanurzone są w świecie absurdu.

Czytając „Cierpkość wiśni” miałam wrażenie, że jest w tej powieści trochę z Dziennika Bridget Jones, ale też z „Ferdydurke” Gombrowicza. Z jednej strony opowieść snuta przez studentkę, swoisty dziennik, z drugiej pełno absurdów: a to absurdalnie pojmowane współzawodnictwo, kreowanie się to na „artystyczną duszę”, to na elokwentnego inteligenta, nagromadzenie niedorzeczności czy też znaczących nazwisk.

Wiśnia rozpoczynając studia, na kierunku wybranym przez ojca, ma dobrą relację z rodzicami, jednak ta się zmienia, gdy Wisława zmienia kierunek studiów. Ojciec odkrywszy tę sytuację nie potrafi jej zaakceptować, mimo zgoła odmiennej postawy pedagogicznej prezentowanej w swoich artykułach i książkach. Wiśnia nie może zrozumieć ojca i wyprowadza się z domu z dnia na dzień. Zamieszkuje z koleżanką Mileną, z która wymieniała się kierunkiem studiów i z resztą paczki. 

W nagromadzonych absurdalnych sytuacjach i rozmowach, właściwie o niczym, poznajemy blaski i cienie życia studenckiego odbitego w krzywym zwierciadle. Poznajemy też emocje jakie towarzyszą rozłące, zmianie sposobu życia, wyfrunięciu spod rodzinnych skrzydeł. Powieść wiedzie nas wzdłuż kilku przeplatających się wątków. Z jednej strony studia czyli zachowania wykładowców i studentów, z drugiej stancje i akademiki – odwieczne problemy z kwaterą, korepetycjami – czyli pensją studentów, czy też jakże ważnym wątkiem młodego lekarza, albo też rozstania rodziców. W tych wszystkich perypetiach odnajdujemy, bo można było się czasami pogubić, Wiśnię, najpierw tę potulną, potem samoutrzymującą się, zakochaną w Danielu, asystencie uczelnianym, zawsze uczciwą i kroczącą drogą wyborów i ich konsekwencji.

Czy jej się uda? Czy Daniel będzie tym jednym, jedynym? Czy pojawi się ktoś inny? I wreszcie, czy studia, wybory dokonane najpierw przez rodziców, a potem pod wpływem chwili będą tymi ostatecznymi? Co się stanie z jej podopiecznym z korepetycji? Jak ułoży się w głowach Milenie, Marii, Trawce, Igorowi i innym z tej młodej paczki i jaki wpływ wywarła na nich historia młodego lekarza Bolka? Tego moi drodzy dowiecie się już sami.

Powieść z jednej strony lekka w formie, dająca się połknąć jednym haustem, z drugiej jednak strony poruszająca trudne problemy wchodzenia w dorosłość, tworzenia się nowej psychiki, tworzenia nowej relacji z rodzicami i nowymi bliskimi osobami.

Dodam tylko jeszcze, że tak jak każda książka ma swój koniec, tak w każdym wyborze, jak utwierdza nas w tym Izabela Sowa, możemy odnaleźć swój happy end jeśli tylko potrafimy używać nóg.

czwartek, 11 lutego 2016

[11] Recenzja: Heidi Hassenmüller „Koszmarne piękno”


Clarissa spojrzała na kobietę, która właśnie rozdawała autografy i uśmiechała się serdecznie do każdego dziecka z osobna.
Stara kobieta, pomyślała Clarissa, ale to nie grało żadnej roli.
Jej oczy były tak młode, jak oczy dzieci, które stały przed nią.
I one właśnie czyniły ją piękną.”

                                                „Koszmarne piękno” Heidi Hassenmüller

Prawie każda nastolatka chce być piękna, mieć wspaniałą figurę. Współczesny świat mediów częstuje nas obrazem wyidealizowanej młodej kobiety, której pragnie dorównać niejedna nastolatka. Co prawda w dzisiejszych czasach nie trudno poprawić za pomocą skalpela małe niedociągnięcia Matki Natury. Krzywy nos, broda, czy odstające uszy to już nie problem. Nawet parę zbędnych kilogramów można bardzo szybko zrzucić – chociażby przez głodówkę.

Ale czy warto? Jaki jest naprawdę świat mody? Co daje młodym dziewczynom? Czy radość, dumę i przyjemność, czy niesie ze sobą też niebezpieczeństwa i ból?
„Koszmarne piękno” to historia młodej dziewczyny, która niespodziewanie zostaje zauważona i zauroczona łechtającymi ego słowami o własnym potencjale. Wkraczając w świat modelingu zostaje postawiona przez wizażystkę i menadżerkę w jednej linii z innymi dziewczynami, u których trzeba poprawić niedostatki urody, usunąć tłuszczyk. Clarissa do tej pory funkcjonowała jak normalna, akceptująca siebie dziewczyna. W momencie jednak gdy do jej klasy trafia Zack, dzięki któremu otwierają się przed nią i Jenny wrota „niebios” rozsądek na chwilę ustępuje miejsca zauroczeniu. Rozsądna Clarisa w towarzystwie nie zawsze przyjemnego, a czasami wręcz agresywnego Zacka i wyrachowanej i pewnej siebie, a udającej naiwną Jenny próbuje się odnaleźć, jednak nie do końca pojmuje działanie świata mody. Otrzymując od menadżerki propozycję wyjazdu na Targi Młodzieży do Polski, propozycję nie do odrzucenia, chociażby na zawrotne jak dla dziewczyny honorarium decyduje się czując jednocześnie dreszczyk emocji, tę chęć przeżycia przygody.

Wchodząc w świat show-biznesu, w świat alkoholu, narkotyków, operacji plastycznych stanowiących normę dostrzega, że jej „przyjaciele” nie są tacy jakimi ich wcześniej widziała. Jenny i Zack aklimatyzują się automatycznie i przyjmują nowy sposób życia w sposób wysoce naturalny.
Czy Clarissa postąpi podobnie? Czy w sytuacji, w której spada wam gwiazdka z nieba, gwiazdka na zewnątrz błyszcząca, ale w środku zepsuta poszlibyście błyszczeć wraz z nią? Czy w obawie przed środkiem podjęlibyście inne decyzje? Czy może znaleźlibyście złoty środek?

Powieść Heidi Hassenmüller w sposób lekki opowiada jak z tym wyzwaniem poradziła sobie Clarissa. Opowiada też o świecie, który jest bardzo hermetyczny, stanowi studnię tematów tabu. „Koszmarne piękno” pokazuje, że bycie modelką, to nie tylko reklamy, wspaniałe zdjęcia, flesze aparatów podczas chodzenia na wybiegu, to również wiele pokus i cierpienia, wiecznej głodówki, czy też świadomego wpadania w bulimię, konieczności operacji plastycznych już w wieku „nastu” lat.
Wartym wspomnienia jest zetknięcie się Clarissy przed jednym z pokazów z Wandą Chotomską. Wydaje się, że obserwując ją młoda kobieta wysuwa ciekawe wnioski dotyczące piękna. Jej myśli zaczynają krążyć wokół refleksji, że piękno nie zawsze kryje się w ciele, że to prawdziwe znajdujemy w oczach, w duszy.

Czym dla mnie było „Koszmarne piękno”? To książka czytadło, na jeden raz, nie więcej. Dla mnie nie najlepsza, ale być może dla niektórych przydatna, bo ukazująca świat, w którym z pewnością wielu z nas nie chciało by żyć, ale może się mylę.

[10] Recenzja: Lauren Miller „Aplikacja”



Bom ich wolnymi stworzył i wolnymi zostaną,
Mimo niewolę grzechu przez siebie obraną,
Inaczej musiałbym ich zmienić w ich przyrodzie.”
                                                                                    

                         „Raj utracony” Miltona

Gwiazdkowy prezent. Jeden z wielu, dlatego chwilę dłuższą przeleżał na półce. Jednak gdy po niego sięgnęłam…
Świat ukazany przez Lauren Miller wydał mi się z jednej strony fascynujący, a z drugiej przerażający. Pochłaniałam strony książki widząc w duszy zmieniający się obecnie świat, nie tak odległy od tego książkowego.


W dobie, w której elektronika i multimedia są wszechobecne nie trudno jest wyobrazić sobie powszechne korzystanie z aplikacji decyzyjnych tak jak to zostało ukazane w książce Lauren Miller. Brutalna rzeczywistość chęci sterowania bezwolnymi ludźmi ukazana w Aplikacji jest prawie obecna w naszym świecie. Pamiętam opowieści rodziców o wyprawy w pobliskie i dalekie tereny Wielkopolski, przygody z planami miast, mapą Polski, rozmowami z ludźmi gdy podjęty trud znalezienia upragnionego miejsca był niewystarczający. Dziś – podobnie jak w „Aplikacji” nikt już nie rozmawia, nie pyta, po prostu „idzie na łatwiznę” i włącza GPS, bezmyślnie za nim podążając. To dążenie jest z jednej strony usprawiedliwione, a z drugiej przerażające.

Lauren Miller przedstawiając życie szesnastoletniej Rory pokazała w sposób niezwykle zajmujący i wciągający jak funkcjonują ludzie, którzy swoje życie powierzyli aplikacji Lux podpowiadającej nam najlepsze decyzje, w każdej sytuacji gwarantując szczęśliwe życie. Lux została stworzona przez koncern Gnosis, który powstał z połączenia znanych nam Google i Apple. Gnosis małymi krokami opanowywał cały istniejący świat podpowiadając Rory i innym użytkownikom w co się ubrać, co zjeść, o której wyjść z domu jednocześnie rejestrując wszystkie działania i posty użytkowników. Rory jest pewna, że postępując tak jak podpowiada Lux będzie szczęśliwa i nie wyobraża sobie innego życia.

Egzystencję Rory oprócz aplikacji zdominowała chęć dostania się do elitarnej Akademii Theden. Akademii okrytej tajemnicą, ale i rozwijającej najlepsze umysły w stronę działania czysto rozumowego. W Theden Rory odkrywa, że „zwątpienie” – myśli pojawiające się w jej głowie, nie są oznaką choroby umysłowej, lecz drogą do właściwych wyborów i poznania prawdy, koszmarnej prawdy o działaniu akademii i koncernu Gnosis. W dodatku owe tajemnice wiążą się ze śmiercią jej matki oraz są mocno powiązane z całym jej życiem. Podejmując decyzje Rory ma wiele wątpliwości, w których rozwiązywaniu uczestniczą sceptycznie nastawiony do Lux'a North, współlokatorka Hershey oraz doktor Tarsus. Czy podążając za intuicją wybiera właściwą drogę? Czy też lepiej by było gdyby zawierzyła Lux'owi? Czy wreszcie, po latach uzależnienia od niepodejmowania decyzji ludzie są zdolni do samostanowienia? Czy nadal będą zdani na decyzje algorytmiczne?

Czytając „Aplikację” od razu przyszło mi na myśl wiele badań dotyczących sztucznej inteligencji i coraz to bardziej rozbudowanych aplikacji ze skomplikowanymi, wielopoziomowymi algorytmami. Zawsze jednak w pewnym momencie algorytm się wyczerpuje i pada pytanie, na które nie ma jeszcze w kodzie odpowiedzi. Co wtedy? Wtedy człowiek musi podjąć samodzielnie decyzję i jeśli tylko potrafi jeszcze myśleć, może mu to przynieść sporo radości. Ale strach pozostaje. Głównie przed manipulacją, która zawsze konsekwentnie dąży do pełnej kontroli. W świecie Miller za pomocą nanobotów i nowego Golda, w naszej rzeczywistości… No cóż – to pozostawiam do własnego przemyślenia.

„Aplikacja” jako książka dla nastolatek to nie tylko opowieść o dominacji techniki i dążeniu grupy ludzi do kontrolowania świata. To przede wszystkim książka o pokonywaniu trudności, o odnalezieniu się w szkole, miłości i o podejmowaniu decyzji. Czyli po prostu książka o życiu z dreszczykiem emocji i tych miłosnych i tych 'thrillerowatych'. Dla mnie – książka, którą wręcz pochłonęłam. Książka – inspiracja do dalszych poszukiwań czytelniczych, m. in. dzięki odwołaniom do „Raju utraconego” Miltona.

A co zwycięży u Was? Gadżet/aplikacja czy myślenie? Czy potraficie powiedzieć STOP w odpowiednim momencie? Czy pozostaniecie wolni?

[9] Recenzja: Ken Russell, Philip Carter „Łamigłówki Liczbowe"


Czasami nie wiemy co zrobić z tak pięknie rozpoczętym wieczorem. W telewizji nic nie leci, gry komputerowe już nam się znudziły, a za oknem szaro, więc pogoda nie zachęca do spacerów. Kolacja dobrze już się układa w żołądku, więc nie za bardzo nam się chce poświęcić czas na aktywność fizyczną. W takich sytuacjach sięgam po „Łamigłówki liczbowe”. Od razu znika nuda i przenoszę się w zupełnie inny świat. W zależności od poziomu zmęczenia sięgam po zadania z jedną, z dwoma lub z trzema gwiazdkami. Rozpoczynając przygodę z łamigłówkami nie zdawałam sobie sprawy ileż radości może sprawić szukanie właściwej odpowiedzi. Dodatkowo, gdy zaczęłam rozwiązywać te z trzema gwiazdkami, tekst na okładce połechtał trochę moje ego: Tylko 2% ludności ma iloraz inteligencji większy lub równy 148. Tylko jedna osoba na 50 może stać się członkiem klubu MENSA. Być może jesteś jedną z nich. Ta książka pomoże Ci to sprawdzić: rozwiązanie trzygwiazdkowych łamigłówek to znak przynależności do intelektualnej elity.

Gdy dostałam tę książkę jako jedną z serii nazwanej przez GWO „seria pielęgnacyjna dla Twojej inteligencji” podeszłam do niej sceptycznie. Jako jedenastolatka lubiłam wyzwania, ale też dużo aktywnej zabawy, a tu – książka i to w dodatku o liczbach. Szybko się jednak przekonałam, że i liczby mogą wciągać w swój świat, jak niejedna fabuła. Zapraszam więc was do wspólnej zabawy. Na początek trzy zadania i trzy gwiazdki dla Tych, którzy chcą podjąć wyzwanie:
* 5 żab łapie 5 much w ciągu 5 minut. Ile żab trzeba, aby złapać 50 much w ciągu 50 minut?
** John urodził się w grudniu. Suma numerów tych dni w miesiącu, które wypadały po jego urodzinach jest trzy razy większa od takiej sumy dla dni przypadających przed jego urodzinami. Kiedy są urodziny Johna?
***Wielbłądy: Dawno, dawno temu handlarze wielbłądów Mustafa i Ali postanowili sprzedać swoje stado i zostać handlarzami owiec. Zabrali więc wielbłądy na bazar i za każdego wielbłąda otrzymali kwotę w dinarach równą łącznej liczbie sprzedanych wielbłądów. Za te pieniądze kupili owce, po 10 dianarów za sztukę, a za resztę pieniędzy kupili kozę. W drodze do domu zaczęli się kłócić i postanowili podzielić owce, ale jedna została. Tę owcę wziął Ali, pozostawiając Mustafie kozę.
- Ale ja na tym tracę – powiedział Mustafa – bo koza jest warta mniej niż owca.
- No, dobrze – powiedział Ali – dodam Ci jedną z moich żon i będziemy kwita.
Jaka była cena żony?

Czy już wiecie ile kosztuje żona? Jeśli nie to odpowiedź znajdziecie w „Łamigłówkach liczbowych”, które mogą wam urozmaicić niejeden wieczór. I ten samotny, i ten w gronie przyjaciół.

poniedziałek, 9 listopada 2015

[8] W zielonym zakątku

Patrycja Wasielewska
W zielonym zakątku
Z tomu: Zakątki życia, Poznań 2015

Tylko nie mów swych myśli do końca.
Chcę je odkrywać kawałek po kawałku,
łapać niczym motyle w siatkę,
ocierać uśmiech radości
i trwać w ramionach ich smutku.

Tylko nie mów swych myśli do końca.
Odnajdę je sama,
gdy dojdę do bram Twej duszy,
do zielonego zakątka.

[7] Rocznicowo

Dziś mija 86 rocznica urodzin Imre Kertésza, laureata Literackiej Nagrody Nobla z 2002 r.
Autora m. in.: Losu utraconego, Dziennika galernika czy też Języka na wygnaniu. Ta ostatnia pozycja czeka w kolejce czytelniczej. Każda z nich jest warta nieprzespanej nocy.
Już niedługo kolejna recenzja. 

sobota, 31 października 2015

[6] Recenzja: Izabela Sowa "Smak świeżych malin"



Wszystko ma jakieś znaczenie, każdy nasz krok ma jakiś sens, bo dzięki niemu może się zdarzyć to i to. A więc jest jakieś przeznaczenie. A skoro jest przeznaczenie, to nie ma wolnej woli. Nie ma wolności, bo wszystko zostało zapisane już wcześniej.”
Izabela Sowa „Smak świeżych malin”.


Zawsze gdy czuję się przytłoczona rzeczywistością, gdy stos zadań do wykonania na dziś nie chce topnieć, siadam na kanapie i sięgam po książkę Izabeli Sowy Smak świeżych malin. Ta nadzwyczaj lekka książka, jedna z części owocowej trylogii, powoduje, że świat zewnętrzny przestaje istnieć, a ja zatapiając się w historii życia Maliny odprężam się nabierając sił do dalszego działania, wierząc jednocześnie, że sama podejmuję decyzje.

 Wydawać by się mogło, że literatura kobieca niezbyt wysokich lotów, pisana w formie pamiętnika, opowiadająca o dylematach studentki przedstawionych w sposób przyjazny dla nastolatek nie stanowi pozycji godnej refleksji, a jednak. W sposób niezwykle sprawny i zabawny autorka opowiada o tęsknotach, przyjaźni i perypetiach młodej dziewczyny. Nie wszyscy z nas będą się z nią identyfikować, ale każdy w jakiejś wybranej chwili swojego życia pomyśli o zmianach, które chce wprowadzić w swoim życiu i o nieuniknionych zdarzeniach losu, również takich, które dosięgły Malinę.


Bohaterka Sowy przedstawia nam się jako opuszczone przez ojca dziecko, który w ważnych chwilach jej życia zawsze ją zostawiał, za każdym razem sprawiając, że czuła się samotna. To dziewczyna, niewierząca w siebie, starająca zmienić się dokonując z jednej strony metamorfozy wyglądu poprzez odchudzanie (chyba każda młoda dama wpada na taki pomysł przynajmniej raz w życiu), operację plastyczną z drugiej strony poprzez rozmowy z przyjaciółmi, psychiatrą i własnym wewnętrznym ja. Tak, to nie obciach – prosić o pomoc specjalistów, szczególnie wtedy, gdy świat staje na głowie, gdy matka nie radzi sobie z życiowymi partnerami, a promotor domaga się kolejnych rozdziałów pracy magisterskiej.
    Pochłaniając proste słowa Sowy przypinam je do co drugiej dziewczyny, do każdego młodego człowieka, który potrzebuje przyjaciela takiego jak Ewka, Leszek czy Jolka, wspierającego w niepowodzeniach dietowych, w trudach miłości, takiego który jest, a nawet jeśli czasami znika – to potem powraca.
     „Irek wyjechał. Mama milczy. Ewka wraca za trzy tygodnie. Po Jolce śladu nie ma. Leszek wsiąkł. Ile można rozmawiać z szympansami i złotą rybką?!!”. Samotność. Może być twórcza, pomimo, że czasami doprowadza do apatii może stać się drogą do szczęśliwego finału. Gdy nie koncentrujesz się tylko na sobie, gdy po prostu żyjesz mogą Ci się zdarzyć tak niesamowite sytuacje jak Malinie gdy wszystko wokół niej zaczęło kwitnąć, cała jej paczka podwoiła się w szczęściu i miłości, a w życie jej matki wkroczył „specjalista”. I nawet ona zobaczyła w pewnym momencie swe słońce, bo w życiu każdego człowieka w pewnym momencie pojawia się wiadomość o lotach w przestworza. Ale o tym przeczytacie już sami. Powiem tylko – niespodziewanie spodziewane wydarzenia spotykające bohaterkę dają nam wszystkim nadzieję na życie bez poczucia pustki.
     Dla mnie to książka-ucieczka. Autorka wykorzystując nurtujące młodych ludzi pytania pokazuje im drogę ucieczki od otaczającego świata – w książkę, przyjaciół i wiedzę i w rezultacie w sukces, a jednocześnie w lekki świat przygód, zwątpień i decyzji, które z czasem przestają być tak trudne. Bo przecież „życie bywa jednak cudowne”.


Zdjęcie zaczerpnięte ze strony : http://www.akapit-press.com.pl/generated/media/201309/s195_283_45c644ae7fe9d9eaabf5d7e65f648532_enlarge.jpg

[5] Recenzja: „Dziady” w reż. Radosława Rychcika, Teatr Nowy w Poznaniu

   Niedzielny wieczór zapowiadał się klasycznie. Z „Dziadami” Mickiewicza znaliśmy się tylko ze słyszenia. Dla mnie była to zawsze literatura, która nie nadawała się za bardzo na książkę do poduszki. Inscenizacja w reżyserii Radosława Rychcika w Teatrze Nowym w Poznaniu całkowicie zmieniła mój sąd w tej sprawie.
   Wieczór zapowiadał się nastrojowo, a skończył z dużą dawką energii, emocji i wszechobecnego zachwytu.
   Pierwsze zaskoczenie było już przy wejściu. Witały nas dźwięki Ody do radości i aktorzy- statyści, przedstawiciele różnych ras i kultur.

   Pierwszy akt zdominowany przez obrzęd Dziadów wprowadził widza w świat słów Mickiewicza i wielokulturowej globalności. Guślarz w ciele Jokera, Marylin Monroe – przewrotnie jako dziewica Ewa czy też bliźniaczki z Lśnienia w otoczeniu amerykanizującym zarówno wyglądem jak i dźwiękiem, dużo popcornu na scenie i pierwszych rzędach widowni oraz scena będąca nie tylko na scenie – to wszystko sprawiło, że pokochałam Teatr Nowy.
   Niezwykle sugestywna gra aktorów, szczególnie Tomasz Nosińskiego naśladującego bezbłędnie ruchy Jokera czy też Mariusza Zaniewskiego (Konrada - Gustawa). I chór podobny do amerykańskiego girlsbandu z repertuarem z lat 60-tych.
  Po całkiem sporej dawce ludowego folkloru w barwach amerykańskich słowa Mickiewicza nabierają innego wydźwięku. Wzmocnione postaciami Johna Lennona, Martina Luthera Kinga czy Johna F. Kennedy'ego przechodzą do niezwykle obrazowego, nieobecnego w klasycznym teatrze widowiska. Monolog Konrada przypominającego swym wyglądem hippisa, a także pokazana w stylu telenoweli scena warszawskiego salonu z jakże dobitnym krwawym finałem ujętym w formie groteski sprawia, że dzieło Mickiewicza nabiera nowego sensu, nowego wymiaru. Jest uniwersalne pokazując dychotomie świata.
   Ciekawym i zgoła niespodziewanym zabiegiem była forma przedstawienia Wielkiej Improwizacji. Na scenie zapadła ciemność i z oddali usłyszeliśmy głos Gustawa Holoubka z filmu „Lawa” Konwickiego. Poczułam się jakby ktoś zawiązał mi oczy. Nie widziałam nic. Skupiałam się więc tylko na dobitnych słowach dobiegających z głośnika. Głęboka czerń otoczenia potęgowała wrażenia.

  Z jednej strony patos, z drugiej groteska, nielubiany przez młodzież Mickiewicz zderzony z amerykańską popkulturą. Danie jednogarnkowe o wyrafinowanym, ale pikantnym smaku. Godne polecenia.

Zdjęcie z http://culture.pl/pl/galeria/dziady-w-rezyserii-w-rezyserii-radoslawa-rychcika-galeria


sobota, 17 października 2015

[4] Gdy byłam mała


Gdy byłam mała
uwielbiałam watę cukrową.
Lepiła się do twarzy, palców, sukienek.
Sprawiała mi radość za każdym razem.

Gdy byłam mała
uśmiechałam się do drzew i kwiatów,
rozmawiałam z pszczółkami.
Wiedziałam, że otacza mnie miłość.

Gdy trochę urosłam
wata cukrowa stała się zbyt lepka,
a pszczoły żądlące.
Chciałabym być znowu mała.

Wiersz nagrodzony 1 miejscem podczas XXXIV Wojewódzkiego Turnieju Białych Piór, Poznań 2015.

Powrót do POEZJA

wtorek, 13 października 2015

[3] Ukąsiła mnie poezja

Jakiś czas temu ukąsiła mnie poezja.
Zostałam skazana na pisanie. Na początku dobrze się miała Pani Szuflada. 
Z czasem dojrzałam do tego, by podzielić się swoim pisaniem.

W 2015 roku zostałam uhonorowana 1 miejscem w XXXIV Wojewódzkim Turnieju Białych Piór.  I wtedy się zaczęło...

Nagrody Turnieju Białych Piór rozdane.




Powrót do POEZJA

[2] Drzwi do wyobraźni

Ma być o programowaniu i literaturze.
Chciałabym, żeby wszyscy zrozumieli w jaki sposób można połączyć te dwie pasje.
Kod to poezja, to rodzaj sztuki, a programista to autor, który dobiera algorytmy jak poeta słowa.
Od tego gdzie postawi kropkę, a gdzie się zawaha zależy czy powstanie domek z klocków czy swoisty poemat.
Uczę się tworzyć poematy, te z liter i słów składające się w poezję i te z algorytmów, znaczników i rzeczy, których jeszcze nie ogarniam.
Uczę się, by zostać mistrzem.
Tak jak w literaturze, tak i w programowaniu wszystko jest możliwe. Biorę klawiaturę i tworzę wyobrażenia, wizje, stawiam literki, znaki nie śpiąc po nocach, by potem ujrzeć swe dzieło i zachwyt w oczach innych. Tak, to marzenie każdego twórcy, od malarza, poety, pisarza czy muzyka, po programistę.
Wyobraźnia nie zna granic. A kod stanowi do niej drogę wyrazu.  

poniedziałek, 12 października 2015

[1] Na dobry początek

Poniedziałek. Dobry dziań na początek. Początek czego? Dobrej zabawy, dobrego pisania i refleksji.
Już od jakiegoś czasu zbierałam się w sobie, aby zacząć tu pisać. Pisać o tym jak wyglądają moje pierwsze kroki w prograowaniu, o fascynujących mnie książkach, filmach, przedstawieniach teatralnych. Takie miejsce o moich pasjach, które mam nadzieję, staną się dla Was pożywką dla wyobraźni, uśmiechu i zadowolenia.
No to do dzieła i mam nadzieję - do poczytania!