sobota, 31 października 2015

[6] Recenzja: Izabela Sowa "Smak świeżych malin"



Wszystko ma jakieś znaczenie, każdy nasz krok ma jakiś sens, bo dzięki niemu może się zdarzyć to i to. A więc jest jakieś przeznaczenie. A skoro jest przeznaczenie, to nie ma wolnej woli. Nie ma wolności, bo wszystko zostało zapisane już wcześniej.”
Izabela Sowa „Smak świeżych malin”.


Zawsze gdy czuję się przytłoczona rzeczywistością, gdy stos zadań do wykonania na dziś nie chce topnieć, siadam na kanapie i sięgam po książkę Izabeli Sowy Smak świeżych malin. Ta nadzwyczaj lekka książka, jedna z części owocowej trylogii, powoduje, że świat zewnętrzny przestaje istnieć, a ja zatapiając się w historii życia Maliny odprężam się nabierając sił do dalszego działania, wierząc jednocześnie, że sama podejmuję decyzje.

 Wydawać by się mogło, że literatura kobieca niezbyt wysokich lotów, pisana w formie pamiętnika, opowiadająca o dylematach studentki przedstawionych w sposób przyjazny dla nastolatek nie stanowi pozycji godnej refleksji, a jednak. W sposób niezwykle sprawny i zabawny autorka opowiada o tęsknotach, przyjaźni i perypetiach młodej dziewczyny. Nie wszyscy z nas będą się z nią identyfikować, ale każdy w jakiejś wybranej chwili swojego życia pomyśli o zmianach, które chce wprowadzić w swoim życiu i o nieuniknionych zdarzeniach losu, również takich, które dosięgły Malinę.


Bohaterka Sowy przedstawia nam się jako opuszczone przez ojca dziecko, który w ważnych chwilach jej życia zawsze ją zostawiał, za każdym razem sprawiając, że czuła się samotna. To dziewczyna, niewierząca w siebie, starająca zmienić się dokonując z jednej strony metamorfozy wyglądu poprzez odchudzanie (chyba każda młoda dama wpada na taki pomysł przynajmniej raz w życiu), operację plastyczną z drugiej strony poprzez rozmowy z przyjaciółmi, psychiatrą i własnym wewnętrznym ja. Tak, to nie obciach – prosić o pomoc specjalistów, szczególnie wtedy, gdy świat staje na głowie, gdy matka nie radzi sobie z życiowymi partnerami, a promotor domaga się kolejnych rozdziałów pracy magisterskiej.
    Pochłaniając proste słowa Sowy przypinam je do co drugiej dziewczyny, do każdego młodego człowieka, który potrzebuje przyjaciela takiego jak Ewka, Leszek czy Jolka, wspierającego w niepowodzeniach dietowych, w trudach miłości, takiego który jest, a nawet jeśli czasami znika – to potem powraca.
     „Irek wyjechał. Mama milczy. Ewka wraca za trzy tygodnie. Po Jolce śladu nie ma. Leszek wsiąkł. Ile można rozmawiać z szympansami i złotą rybką?!!”. Samotność. Może być twórcza, pomimo, że czasami doprowadza do apatii może stać się drogą do szczęśliwego finału. Gdy nie koncentrujesz się tylko na sobie, gdy po prostu żyjesz mogą Ci się zdarzyć tak niesamowite sytuacje jak Malinie gdy wszystko wokół niej zaczęło kwitnąć, cała jej paczka podwoiła się w szczęściu i miłości, a w życie jej matki wkroczył „specjalista”. I nawet ona zobaczyła w pewnym momencie swe słońce, bo w życiu każdego człowieka w pewnym momencie pojawia się wiadomość o lotach w przestworza. Ale o tym przeczytacie już sami. Powiem tylko – niespodziewanie spodziewane wydarzenia spotykające bohaterkę dają nam wszystkim nadzieję na życie bez poczucia pustki.
     Dla mnie to książka-ucieczka. Autorka wykorzystując nurtujące młodych ludzi pytania pokazuje im drogę ucieczki od otaczającego świata – w książkę, przyjaciół i wiedzę i w rezultacie w sukces, a jednocześnie w lekki świat przygód, zwątpień i decyzji, które z czasem przestają być tak trudne. Bo przecież „życie bywa jednak cudowne”.


Zdjęcie zaczerpnięte ze strony : http://www.akapit-press.com.pl/generated/media/201309/s195_283_45c644ae7fe9d9eaabf5d7e65f648532_enlarge.jpg

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz