poniedziałek, 7 marca 2016

[12] Recenzja: Izabela Sowa „Cierpkość wiśni”

„Jeśli Cię wszędzie wożą, to przestajesz chodzić, bo nie musisz używać nóg. A potem to już nie możesz, nawet jeśli chcesz.”
„Cierpkość wiśni” Izabela Sowa 

„Cierpkość wiśni” to druga część owocowej trylogii Izabeli Sowy, do której wracam od czasu do czasu. Dlaczego? Ano dlatego, że gdy świat usuwa się spod stóp, gdy brak sił na walkę z wiatrakami człowiek chce poczytać, że to normalna kolej rzeczy, że tak po prostu jest, i że potem czeka go taki czy inny happy end. Ale do rzeczy. 

Wiśnia czyli Wisława (chyba nie trzeba tłumaczyć po jakiej Wisławie otrzymała imię) to młoda osóbka, która stoi u progu dorosłości. Właśnie, wraz z tłumem innych szczęśliwych absolwentów liceum, rozpoczyna naukę na jakże prestiżowym Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie. Już od początku widzimy, że temat nie będzie analizowany na poważnie, bo zarówno nazwy kierunków studiów (SNOB – Skuteczne i Nowoczesne Opowiadanie Bredni, PAPKA – Pierwszorzędne i Aktywne Plecenie Kosmicznych Andronów), jak też zachowania studenckiej gawiedzi zanurzone są w świecie absurdu.

Czytając „Cierpkość wiśni” miałam wrażenie, że jest w tej powieści trochę z Dziennika Bridget Jones, ale też z „Ferdydurke” Gombrowicza. Z jednej strony opowieść snuta przez studentkę, swoisty dziennik, z drugiej pełno absurdów: a to absurdalnie pojmowane współzawodnictwo, kreowanie się to na „artystyczną duszę”, to na elokwentnego inteligenta, nagromadzenie niedorzeczności czy też znaczących nazwisk.

Wiśnia rozpoczynając studia, na kierunku wybranym przez ojca, ma dobrą relację z rodzicami, jednak ta się zmienia, gdy Wisława zmienia kierunek studiów. Ojciec odkrywszy tę sytuację nie potrafi jej zaakceptować, mimo zgoła odmiennej postawy pedagogicznej prezentowanej w swoich artykułach i książkach. Wiśnia nie może zrozumieć ojca i wyprowadza się z domu z dnia na dzień. Zamieszkuje z koleżanką Mileną, z która wymieniała się kierunkiem studiów i z resztą paczki. 

W nagromadzonych absurdalnych sytuacjach i rozmowach, właściwie o niczym, poznajemy blaski i cienie życia studenckiego odbitego w krzywym zwierciadle. Poznajemy też emocje jakie towarzyszą rozłące, zmianie sposobu życia, wyfrunięciu spod rodzinnych skrzydeł. Powieść wiedzie nas wzdłuż kilku przeplatających się wątków. Z jednej strony studia czyli zachowania wykładowców i studentów, z drugiej stancje i akademiki – odwieczne problemy z kwaterą, korepetycjami – czyli pensją studentów, czy też jakże ważnym wątkiem młodego lekarza, albo też rozstania rodziców. W tych wszystkich perypetiach odnajdujemy, bo można było się czasami pogubić, Wiśnię, najpierw tę potulną, potem samoutrzymującą się, zakochaną w Danielu, asystencie uczelnianym, zawsze uczciwą i kroczącą drogą wyborów i ich konsekwencji.

Czy jej się uda? Czy Daniel będzie tym jednym, jedynym? Czy pojawi się ktoś inny? I wreszcie, czy studia, wybory dokonane najpierw przez rodziców, a potem pod wpływem chwili będą tymi ostatecznymi? Co się stanie z jej podopiecznym z korepetycji? Jak ułoży się w głowach Milenie, Marii, Trawce, Igorowi i innym z tej młodej paczki i jaki wpływ wywarła na nich historia młodego lekarza Bolka? Tego moi drodzy dowiecie się już sami.

Powieść z jednej strony lekka w formie, dająca się połknąć jednym haustem, z drugiej jednak strony poruszająca trudne problemy wchodzenia w dorosłość, tworzenia się nowej psychiki, tworzenia nowej relacji z rodzicami i nowymi bliskimi osobami.

Dodam tylko jeszcze, że tak jak każda książka ma swój koniec, tak w każdym wyborze, jak utwierdza nas w tym Izabela Sowa, możemy odnaleźć swój happy end jeśli tylko potrafimy używać nóg.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz